środa, 22 lipca 2015

O wdzięczności, o sir Isaacu Newtonie, o haftach i o radości, jaką sprawia twórczość

Ponieważ ostatnio intensywnie pracuję nad prezentem dla kogoś, więc nie mogę go pokazać. Wprawdzie prawdopodobieństwo, że ta osoba trafi na mój blog jest znikome, ale zdążyłam już się przekonać, że na leży łudzić się znikomym prawdopodobieństwem.

First Snow z kolei też nie wygląda zbyt imponująco - robię drugą falbanę, więc dzianina jest skłębiona na drutach i nie widać nic.

Wobec tego postanowiłam pokazać, coś, co zrobiłam dawno temu.

A było tak:
Na zakończenie praktyk w szkole chciałam ofiarować coś opiekunowi tychże praktyk. Zależało mi na tym, żeby był to prezent od serca, ale też nie jakiś bardzo zobowiązujący. Do tego celu rękodzieło nadaje się doskonale.
Postanowiłam więc wyhaftować portret Isaaca Newtona.


Oczywiście poszukiwania wzoru do haftu przestawiającego Newtona spełzły na niczym - co specjalnie mnie nie zdziwiło. Znalazłam wobec tego portret Newtona i przerobiłam go na haft.
Do przeróbek używam programu HaftiX. Do tej pory trochę byłam rozczarowana tymi przeróbkami - wychodziło albo coś, co wymagało jakichś dwustu kolorów, miało ogromny rozmiar i wyglądało zdecydowanie mało subtelnie. Tym razem wpadłam na pomysł drastycznego ograniczenia liczby kolorów. I to się okazało strzałem w dziesiątkę.

Bo oczywiście można zrobić wzór, który będzie ogromny, zużyć do tego mnóstwo kolorów mulin i dostać coś, co przypomina zdjęcie, ale... czy o to chodzi w hafcie? Haft nigdy nie będzie miał jakości zdjęcia i nigdy zdjęciem nie będzie.

Zastosowanie zaledwie czterech kolorów spowodowało, że wzór - którego symulację mogłam sobie obejrzeć w programie, wyszedł naprawdę ciekawy.
Nie mówiąc już o tym, że zdecydowanie łatwiej i szybciej haftuje się czterema kolorami niż dwustoma.

Wydrukowałam więc wzór, zakupiłam mulinę i zabrałam się do roboty. Zaczęłam od najbardziej newralgicznego miejsca - czyli od oka. Jak się okazało - dobrze zrobiłam, bo bardzo szybko przekonałam się, że jeden z kolorów jest zdecydowanie za ciemny. Wyprucie kilkudziesięciu krzyżyków boli, ale zdecydowanie mniej niż wyprucie kilkuset.

Ostateczny wynik pracy widać na zdjęciach:



Po skończeniu tego portretu poczułam w sobie MOC. Moc twórczą - rzecz jasna.
Bo wyhaftowanie czegoś według gotowego wzoru jest oczywiście przyjemne, ale wyhaftowanie czegoś według samodzielnie zrobionego wzoru (a jeszcze według wzoru przygotowanego z własnoręcznie zrobionego zdjęcia... Z Newtonem nie miałam szans, ale z innymi motywami...) jest przyjemnie nieporównywalnie bardziej.


I jeszcze kilka wskazówek dla tych, którzy chcieliby spróbować też się tak pobawić.

1. W przypadku wzorów o małej liczbie kolorów drobna zmiana daje duży efekt. Czasem jeden kolor więcej/mniej i nagle haft zaczyna wyglądać naprawdę pięknie. Trzeba eksperymentować.

2. Kolor kanwy ma znaczenie. Bądź, co bądź - to dodatkowy kolor. Kolor, którego nie trzeba haftować - dodajmy.

3. Program, którego używam, podaje numery kolorów mulin. Ale - trzeba do tego podchodzić z dystansem. Kolory na monitorze wyglądają nieco inaczej. Producent czasem zmienia odcień muliny. Dlatego trzeba zaczynać haft od najbardziej newralgicznego miejsca - takiego, w którym dobór kolorów jest najbardziej istotny. Czyli - w przypadku portretów - od twarzy. Wtedy szybko widać, czy jest dobrze, czy nie. I łatwo poprawić.

4. Na haft warto popatrzeć z dystansu. Dosłownie. Położyć na stole i odejść kilka kroków. Czasem to, co z bliska wygląda zupełnie dziwnie, z daleka nabiera kształtów i głębi.

4 komentarze:

  1. Korzystałam już z takich programów i są bardzo pomocne:) Jak haftuję z gotowych wzorów to często nie trzymam się kolorów podanych tylko dobieram z tego co mam:) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - bo najfajniejsze jest właśnie to kombinowanie - dobieranie nici, kolorów. Nawet - a może zwłaszcza wtedy, gdy się ma ograniczony wybór (np posiadanymi zasobami)

      Usuń