czwartek, 8 października 2015

Kiedy wczoraj rano wyszłam z domu byłam w stanie myśleć tylko o jednym - że jest ZzzZzimmmMmnNo!

Fakt, ubrałam się zdecydowanie za chłodno.

Trzęsąc się z zimna podczas oczekiwania na zmianę światłe uświadomiłam sobie niezbicie, że nie bardzo mam jak poprawić sytuację. Bo jak? Zacząć nosić już zimową czapkę?
No jeszcze trochę za wcześnie na to.
Chodzić bez czapki?
Uszy mi odpadną z zimna.
KUPIĆ coś, nadającego się na jesień???
Ciekawe kiedy, ciekawe gdzie i co najważniejsze - ciekawe CO.
Znalezienie bowiem czegoś na głowę co będzie na mnie dobre, będzie ciepłe i ładne - graniczy z cudem.

Wróciłam po pracy do domu z silnym postanowieniem wydziergania opaski na włosy. Kiedyś już popełniłam coś na głowę i mimo, że efekt był daleki od ideału, nie przejmowałam się tym specjalnie i nosiłam to.
Zeszłej zimy jednak wtedy-jeszcze-nie-narzeczony któregoś dnia stwierdził szczerze, że choć docenia moje hobby i pochwala posiadanie takowego, to może jednak bym sobie kupiła PORZĄDNĄ czapkę?

Kupiłam zatem czapkę - powiedzmy - akceptowalną. Ale - ale to jest czapka zimowa, a jeszcze jest jesień!
Nie będę nosić zimowej czapki do jesiennego płaszcza i kurtki.

Więc wczoraj wieczorem wydziergałam opaskę na włosy.
Wzór bardzo prosty, z włóczki Himalaya Padisah (ponoć się ta włóczka potwornie mechaci, więc choć kolory ma przepiękne, nie mam odwagi zrobić z niej swetra).
Ponieważ uszy mi marzną wzięłam podwójną nitkę i druty nr 5. Producent co prawda zaleca druty nr 5.5 do pojedynczej nitki, ale albo to inna numeracja, albo to kompleta pomyłka.

Opaskę SKOŃCZYŁAM (to, jak na mnie niezwykłe) wczoraj.
Dziś schowałam nitki (to jeszcze bardziej niezwykłe)
I mogłam ją wypróbować.

Spisuje się bardzo dobrze, być może dorobię do niej jakiś kwiat. Ale najważniejsze - jest mi ciepło w uszy.



czwartek, 17 września 2015

Siła skojarzeń

Rodzinne spotkanie. Nic szczególnie formalnego - ot zwykły niedzielny obiad. Po solidnej porcji cannelloni, placku ze śliwkami i kawie siadam na kanapie i wyciągam druty. Rodzina przyzwyczajona więc szczególnej sensacji nie wywołuję.
 - Co to będzie? - pyta tata.
 - Szal - odpowiadam.
 - Co za kolory - zachwyca się mama.
 - Ano właśnie. Takie ogniste - wzdycham, bo nie do końca wiem, co kierowało mną przy wyborze tej włóczki.
 - Eee, mogą być - stwierdza narzeczony, będący ostatnio decydującą instancją w sprawach mojego ubioru.
Tata przez chwilę przygląda się badawczo szalowi Estuary vel Ognista Rzeka.
 - Przypomina mi to farsz do cannelloni...


poniedziałek, 7 września 2015

Porządkując

Z racji tego, że będą u mnie wymieniać kaloryfery, zostałam niejako zmuszona do przejrzenia zawartości regału z rzeczami do uprawiania rękodzieła.

Wnioski, jakie wyciągnęłam porządkując puszki z nićmi do szycia są następujące:

Mogę spokojnie otwierać zakład krawiecki, co więcej tenże zakład miałby sporą szansę przetrwać rok na moim zapasie nici.

Tak to jest, gdy do własnych zbiorów doda się zbiory odziedziczone. Przynajmniej teraz są posegregowane kolorami.

A ja w przerwie pomiędzy wprowadzaniem poprawek do pracy a nauką do egzaminu dłubię Estuary. Pogoda zaczyna być taka, że myśl o owinięciu się gotowym jest coraz bardziej kusząca.

Ale dobrze, że pada.

środa, 12 sierpnia 2015

Dziki upał i szalone pomysły

Dziesięć dni temu wróciłam z rejsu po Mazurach. Wiało, było zimno - jednego dnia siedziałam w dwóch polarach i nadal się trzęsłam. Żagle rozkładaliśmy sporadycznie, bo wiatr był zbyt silny, jak na umiejętności naszej załogi.

Potem siedziałam tydzień na działce - żar lał się z nieba, o siedzeniu na tarasie na huśtawce i robieniu na drutach można było zapomnieć. Gdy tylko wychodziłam na dwór, fala gorąca zwalała mnie z nóg.

Gdyby to uśrednić, pogoda byłaby super - i na działkę i na żagle.

Próbowałam dziergać. Na żaglach nie było kiedy, bo to tylko tak na zdjęciach wygląda, że człowiek leży i się opala. W rzeczywistości co chwilę trzeba coś robić - a to stawiać żagiel, a to go zwijać w wielkim pośpiechu, a to składać maszt, a to coś wiązać, a to chronić burty odpychając się pagajami od innych jednostek pływających...
Najbardziej dziewiarskie było wiązanie węzłów - skądinąd przyjemne zajęcie.
No i jeszcze układanie liny, tak by można ją było swobodnie luzować, bez obaw, że w krytycznym momencie się zaplącze. Się zwijało włóczkę, się wie jak nitka powinna leżeć.
Nauczyłam się ponadto wielu nowych słów i wyrażenia takie jak "weź to zaknaguj" albo "lewy foka szot luz" czy też "zbuchtuj talię" nie są już dla mnie tajemnicą. Wiem też, co to jest topenanta i rumpel.


Na działce z kolei do wszystkiego się kleiłam, ale udało się skończyć (wreszcie) chustę First Snow. Jak pochowam nitki i ją trochę wyprostuję, to pokażę. Na razie jest za gorąco.

Teraz siedzę w domu i nęci mnie haftowanie. Zaczynam więc szalony projekt. Jego szaleństwo może nie jest jakieś bardzo duże - polega na tym, że jest to projekt, w którym mam zamiar eksperymentować ze ściegami i kolorami.

Na kanwie narysowałam dwa identyczne prostokąty (mniej więcej 7 na 15 cm) i jeden z nich już podzieliłam na pola.


Mam taki superowy flamaster - nie dość, że ma cienką końcówkę, to jeszcze schodzi z materiału tylko pod wpływem wody (te co znikają po upływie x godzin to jakaś porażka). Trzeba tylko uważać, żeby go najpierw dobrze wyprać (moczenie w zimnej wodzie wystarcza), a potem prasować. Odwrotna kolejność skutkuje utrwaleniem linii.

Mam też bazę kolorystyczną:


Czyli szeroko rozumiane żółcienie, czerwienie i brązy. Ale ograniczeń nie ma - jak się urodzi pomysł na inny kolor, to nie będę się hamować.

Później z tych prostokątów coś uszyję. Jeszcze nie wiem do końca - co. Pewnie coś w stylu kosmetyczki.

Tak mi właśnie przyszło do głowy, że kolory, które wybrałam doskonale pasują do pogody...



środa, 22 lipca 2015

O wdzięczności, o sir Isaacu Newtonie, o haftach i o radości, jaką sprawia twórczość

Ponieważ ostatnio intensywnie pracuję nad prezentem dla kogoś, więc nie mogę go pokazać. Wprawdzie prawdopodobieństwo, że ta osoba trafi na mój blog jest znikome, ale zdążyłam już się przekonać, że na leży łudzić się znikomym prawdopodobieństwem.

First Snow z kolei też nie wygląda zbyt imponująco - robię drugą falbanę, więc dzianina jest skłębiona na drutach i nie widać nic.

Wobec tego postanowiłam pokazać, coś, co zrobiłam dawno temu.

A było tak:
Na zakończenie praktyk w szkole chciałam ofiarować coś opiekunowi tychże praktyk. Zależało mi na tym, żeby był to prezent od serca, ale też nie jakiś bardzo zobowiązujący. Do tego celu rękodzieło nadaje się doskonale.
Postanowiłam więc wyhaftować portret Isaaca Newtona.


Oczywiście poszukiwania wzoru do haftu przestawiającego Newtona spełzły na niczym - co specjalnie mnie nie zdziwiło. Znalazłam wobec tego portret Newtona i przerobiłam go na haft.
Do przeróbek używam programu HaftiX. Do tej pory trochę byłam rozczarowana tymi przeróbkami - wychodziło albo coś, co wymagało jakichś dwustu kolorów, miało ogromny rozmiar i wyglądało zdecydowanie mało subtelnie. Tym razem wpadłam na pomysł drastycznego ograniczenia liczby kolorów. I to się okazało strzałem w dziesiątkę.

Bo oczywiście można zrobić wzór, który będzie ogromny, zużyć do tego mnóstwo kolorów mulin i dostać coś, co przypomina zdjęcie, ale... czy o to chodzi w hafcie? Haft nigdy nie będzie miał jakości zdjęcia i nigdy zdjęciem nie będzie.

Zastosowanie zaledwie czterech kolorów spowodowało, że wzór - którego symulację mogłam sobie obejrzeć w programie, wyszedł naprawdę ciekawy.
Nie mówiąc już o tym, że zdecydowanie łatwiej i szybciej haftuje się czterema kolorami niż dwustoma.

Wydrukowałam więc wzór, zakupiłam mulinę i zabrałam się do roboty. Zaczęłam od najbardziej newralgicznego miejsca - czyli od oka. Jak się okazało - dobrze zrobiłam, bo bardzo szybko przekonałam się, że jeden z kolorów jest zdecydowanie za ciemny. Wyprucie kilkudziesięciu krzyżyków boli, ale zdecydowanie mniej niż wyprucie kilkuset.

Ostateczny wynik pracy widać na zdjęciach:



Po skończeniu tego portretu poczułam w sobie MOC. Moc twórczą - rzecz jasna.
Bo wyhaftowanie czegoś według gotowego wzoru jest oczywiście przyjemne, ale wyhaftowanie czegoś według samodzielnie zrobionego wzoru (a jeszcze według wzoru przygotowanego z własnoręcznie zrobionego zdjęcia... Z Newtonem nie miałam szans, ale z innymi motywami...) jest przyjemnie nieporównywalnie bardziej.


I jeszcze kilka wskazówek dla tych, którzy chcieliby spróbować też się tak pobawić.

1. W przypadku wzorów o małej liczbie kolorów drobna zmiana daje duży efekt. Czasem jeden kolor więcej/mniej i nagle haft zaczyna wyglądać naprawdę pięknie. Trzeba eksperymentować.

2. Kolor kanwy ma znaczenie. Bądź, co bądź - to dodatkowy kolor. Kolor, którego nie trzeba haftować - dodajmy.

3. Program, którego używam, podaje numery kolorów mulin. Ale - trzeba do tego podchodzić z dystansem. Kolory na monitorze wyglądają nieco inaczej. Producent czasem zmienia odcień muliny. Dlatego trzeba zaczynać haft od najbardziej newralgicznego miejsca - takiego, w którym dobór kolorów jest najbardziej istotny. Czyli - w przypadku portretów - od twarzy. Wtedy szybko widać, czy jest dobrze, czy nie. I łatwo poprawić.

4. Na haft warto popatrzeć z dystansu. Dosłownie. Położyć na stole i odejść kilka kroków. Czasem to, co z bliska wygląda zupełnie dziwnie, z daleka nabiera kształtów i głębi.

czwartek, 9 lipca 2015

Dziewiarskie sny

Wczoraj skończyłam pierwszą falbanę chusty First Snow i w związku z tym chusta po raz pierwszy zeszła z drutów i mogłam ją zobaczyć w całej - na razie jednofalbaniastej - okzałości.
Napatrzyłam się na nią przed pójściem spać i oto efekt...

Śniło mi się, że zachwycona chustą zrobiłam w ciągu jednego dnia jeszcze PIĘĆ takich (każda w innym kolorze) i jeszcze dodatkowo różowy ażurowy szal.
Tak się tylko zastanawiałam w tym śnie, jakim cudem udało mi się to zrobić tak szybko i - dlaczego wobec tego tak się ślimaczyłam z tą pierwszą.

poniedziałek, 6 lipca 2015

O Ognistej Rzece, ażurach i o tym, że ja wszystko robię na opak

O ażurowych szalach przeczytałam pierwszy raz na blogu Włóczkomanii. Oczywiście - wiedziałam, ze istnieje coś takiego jak ażur na drutach, ale pierwszy raz zobaczyłam jakie cuda można stworzyć z cieniutkiej włóczki i grubych drutów. Wtedy też dowiedziałam się o procesie blokowania.

Poczytałam, pooglądałam i zapragnęłam móc zrobić takie cudo.

Nie od razu się za to zabrałam - przerażało mnie blokowanie, bo niby gdzie ja rozłożę płachtę wielkości szala i jeszcze przypnę szpilkami - ciekawe do czego? Do podłogi???

No ale w końcu postanowiłam wziąć byka za rogi i spróbować.

I tu pojawił się problem. Okazało się bowiem, że przerabianie dwóch oczek na raz można zrobić na dwa sposoby. Gdy tymczasem ja widziałam tam jeden sposób.

Zaczęłam uważnie przeglądać różne zdjęcia i kursy i odkryłam rzecz straszną - u mnie oczka na drutach wyglądają inaczej niż na zdjęciach - są w inną stronę. Drążąc temat dowiedziałam się, że istnieją dwa sposoby przerabiania oczek i ja prawdopodobnie robię tym drugim. Obejrzałam więc filmik pokazujący jak się robi i jednym i drugim sposobem i ...

I doszłam do wniosku, że ani jeden, ani drugi nie przypomina tego, co ja robię, a więc instrukcje jak robić dwa oczka razem też mi się na nic nie przydadzą.

Zniechęciłam się totalnie. Pogodziłam się z myślą, ze ażurowe szale są poza moim zasięgiem i jeśli będę chciała taki mieć, to muszę go sobie... kupić.

Aż tu nagle...
Przyszedł kiedyś taki dzień, że dziergałam coś na okrągło (w sensie, ze na drutach z żyłką, a nie że cały czas) i nagle mnie olśniło. Odkryłam, że istotnie mogę zrobić prawe i lewe oczka na dwa sposoby - z przodu i z tyłu drutów.

Wróciłam do ażurów. Do pierwszej chusty robiłam kilka podejść. Niby znalazłam kurs na forum craftladies, ale to nadal nie było takie łatwe. W końcu się zawzięłam i przetrwałam najtrudniejszy moment - czyli rozpoczęcie. Potem już poszło.

Pierwsza chusta powstała z włóczki skarpetkowej. Nie zblokowałam jej nigdy, nawet (wstyd się przyznać) nie ucięłam i nie pochowałam nitek. Ale gdy panuje sroga zima noszę ją z przyjemnością, bo w składzie ma 70% wełny.


 Zdjęcie doskonale oddaje jej niezblokowany stan, natomiast zupełnie nie oddaje jej urody - bo jest ładna i wzbudza podziw - szczególnie u osób, które nie wiedzą, że takie rzeczy trzeba zblokować.
Generalnie jest to duże, ciepłe i bardzo "noszalne"

 Nadal nie mam pojęcia, jaką metodą robię oczka. Ale teraz nie ma to już najmniejszego znaczenia - robię wszystko po swojemu i tylko pilnuję, żeby było konsekwentnie.
Od tego momentu dzierganie ażurów nie stanowi większego problemu. Wszystkie nieznane mi symbole i skróty wyszukuję w internecie, patrzę co ma wyjść i ewentualnie lekko modyfikuje wykonanie.
Nawet do blokowania się przekonałam, od czasu kiedy przeczytałam, że można to robić za pomocą długich metalowych drutów. Może nawet kiedyś zblokuję tę moją zimową chustę.

Tyle tytułem wstępu ;)

Bo zasadniczo wpis ma dotyczyć szala Estuary vel Ognista Rzeka.
Robię go w formie przerywnika pomiędzy innymi robótkami, a ponieważ wzór dość naturalnie dzieli się na dwudziestorzędowe fragmenty, są to przerywniki krótkie i niekłopotliwe.
Bo wzór jest dość kłopotliwy.
Nie jest trudny pod względem technicznym - oprócz narzutów i przerabiania dwóch lub trzech oczek razem, na razie nic szczególnego się nie dzieje, ale za to trzeba bardzo uważać, żeby się nie pomylić.
Wzór bowiem wygląda mniej więcej tak:
oczko prawe, narzut, dwa razem na prawo, narzut, oczko prawe, narzut, oczko prawe, narzut, dwa razem na prawo narzut...
Generalnie nie ma tam łatwej do zapamiętania sekwencji i trzeba cały czas jednym okiem patrzeć na wzór, a drugim na druty. Dwadzieścia rzędów za jednym zamachem przejdzie bez problemu, więcej pewnie by mnie męczyło. A tak, jest to miły przerywnik dla falbany w First Snow.

Włóczka, którą wybrałam nie nadaje się do tego wzoru - wzór ginie w natłoku barw. No ale trudno. Będzie za to bardzo ładnie wyglądać do szarego zimowego płaszcza.

Szal obecnie wygląda tak:


I ku swojemu zdumieniu na zdjęciu z lampą błyskową zobaczyłam, jak wygląda wzór.
Bo normalnie szal wygląda tak:


I dopatrzyć się tam czegokolwiek trudno.

I tak - może to dziwne, ze przy tych upałach robię wełniane szale, ale ja jak projektanci - muszę odpowiednio wcześnie zacząć sezon, żeby skończyć udziergi na czas.
Środek lata to ostatni dzwonek na myślenie o zimowych strojach.