Początkowo chciałam poczekać kilka dni z nowym wpisem, żeby nie było tak, że na początku mam mnóstwo weny, a potem wyczerpią się siły, ale wczorajsze obserwacje statystyk mnie tak zaskoczyły, że na fali tego zaskoczenia - piszę.
Domyślałam się, że rozreklamowanie się u Intensywnie Kreatywnej zaowocuje jakimiś odwiedzinami, ale nie spodziewałam się, że będzie ich aż tyle. Prawie trzysta - wczoraj i prawie setka - dzisiaj. Wszystkich gości serdecznie witam i mam nadzieję, że będą się tu miło czuli.
A dziś - w obecności straszliwego warkotu zza okna (wykopali mi pod oknami jakiś rów, a potem go zakopali), mając świadomość, że w łazience grasuje potwór (ogromna ćma), jako przerywnik do zupełnie-nie-twórczej-pracy zabrałam się na poważnie za chrzcielną szatkę.
Do tej pory udało mi się zgromadzić materiały - co nie było takie trywialne.
Gdy tylko zorientowałam się, że - jako matka chrzestna - powinnam się zatroszczyć o ten przedmiot zaczęłam przekopywać internet w poszukiwaniu informacji jak takia szatka powinna wyglądać i jak ją uszyć. Odczuwam bowiem zdecydowany opór przed KUPNEM przedmiotu, który mogę zrobić sama.
Poszukiwania dały informacje następujące:
1. Szatka chrzcielna dla niemowlaka ma postać kwadratu o wymiarach mniej więcej 30 na 30 cm.
2. Jest wykonana z białego batystu.
3. Można na niej wyhaftować imiona dziecka i datę chrztu.
Zaczęłam więc następne poszukiwania - białego batystu. Najpierw chciałam kupić go na allegro, ale trochę mnie zirytowała perspektywa płacenia kilkunastu złotych za transport gdy chcę kupić pół metra materiału. W dodatku sprawę utrudniał fakt, ze materiał miał być BIAŁY. Biały a nie lekko żółtawy, ecru albo lekko szary. Zdjęciom na allegro ufam jedynie częściowo.
Następnie chciałam go kupić w sklepie stacjonarnym, ale tu okazało się, że nie znam ani jednego sklepu z materiałami w Warszawie. Znalazłam jakieś adresy w internecie, ale przegląd oferty uświadomił mi, że materiał w sowy, kwiatki, paski, wiśnie, baletnice, koty i tym podobne dostanę w nich bez problemu, natomiast z białym - jakimkolwiek - materiałem może być problem.
W końcu w odruchu desperacji zajrzałam do własnej szafy. Desperacji - bo nie pamiętałam, żebym miała jakiś biały, nadający się do tego materiał.
Na szczęście pamięć mnie zawiodła i w czeluściach szafy znalazłam kawałek białego - naprawdę białego - lnu.
Len został poddany próbie ognia i wody (najpierw pranie w gorącej wodzie, a potem prasowanie jeszcze gorętszym żelazkiem z parą). Wyszedł z tych prób bez szwanku - to znaczy nie udało się go wyprasować.
Odpuściłam więc uważając, że będzie mi łatwiej walczyć z nim gdy będę prasować kawałek 30 na 30 cm a nie całą płachtę.
Wczoraj wyciągnęłam matę do cięcia, nóż krążkowy i drewnianą ekierkę, którą zabrałam ze szkoły podczas porządków w pracowni matematycznej (jest na tyle gruba, że mogę przyciskać do niej nóż, bez obaw, ze ją przytnę i na tyle cienka, by mocowanie ostrza nie zahaczało) i wycięłam - wydawało mi się - całkiem niezły kwadrat.
Dziś rano obejrzałam go jeszcze raz i doszłam do wniosku, że poprzedniego wieczoru musiałam być pijana, bo jeden bok miał wyraźny zygzak (jak tego dokonałam nożem krążkowym - nie mam pojęcia).
Ucięłam więc materiał wzdłuż nitki, obrzuciłam zygzakiem na maszynie i zabrałam się za obrębianie szydełkiem.
Przy okazji okazało się, że dwa kłębki białego kordonka nieznacznie różnią się odcieniem. Postanowiłam więc robić po jednym rządku - na zmianę. Jeszcze nie wiem ile tych rządków będzie, bo koncepcji na koronkę nie mam, ale mam nadzieję, że coś mnie natchnie w trakcie.
Na razie robię proste obrzucenie brzegów pięć półsłupków w jednym miejscu i oczko łańcuszka. Rezultat jest całkiem ładny i nawet zastanawiam się, czy na tym nie zakończyć.
Tak czy siak koronka ma być raczej prosta.
Haft z kolei będzie błękitny. Błękit pasuje, na upartego można go uznać również za kolor symboliczny, a dodatkowo mam błękitną nitkę, którą bardzo przyjemnie się haftuje. I tak to będzie pewna nowość - haftowanie napisu, nie chcę się dodatkowo męczyć ze złotą metaliczną nicią.
Ale o hafcie będę myśleć jak się uporam z koronkowym brzegiem.
Ale nie mogę zrozumieć jednej rzeczy - len, który twardo opierał się próbom wyprasowania gorącym żelazkiem z parą, po delikatnym złożeniu gniecie się w sposób fantastyczny. Wydaje mi się to jednak trochę nielogiczne...
Szatka zapewne będzie piękna, ale co z tą ćmą? Jak "wiedźma" może taką piękną istotę traktować jak potwora? toć to przyjaciółka najlepsza :)
OdpowiedzUsuńa tak nawiasem to uwielbiam ćmy, takie piękne nocne motyle :)
Ćma już jest na wolności. Przybył bohater i ją złapał i wyrzucił przez okno. Ta była istotnie nadzwyczajnie piękna i duża i jako wiedźma powinnam być przyzwyczajona do takiego towarzystwa do spółki z pająkami i nietoperzami, ale jednak jak taka ogromna ćma lata szaleńczo po całej łazience, to jakoś mi nieswojo. ;)
Usuńoj tam, oj tam, ćmy tak mile łaskoczą jak dotkną człeka :)
UsuńSzatka zapowiada się cudownie :) Ale ćmy, to dla mnie potwory nie do "polubienia" ;)
OdpowiedzUsuńna widok takiej wrzeszczę jak potępieniec i uciekam gdzie pieprz rośnie ;) przeważnie DO łazienki ;)
Pozdrawiam :D
U mnie był ten problem, ze ćma była W łazience. ;)
UsuńNa szczęście jej nie opuściła, a potem pozwoliła się złapać i wypuścić na dwór. :)
O, to widzę, że nam się tu jakiś klubik ćmofobów konstytuuje. Się przyłączam :)
OdpowiedzUsuńJa bym może jeszcze fobią tego nie nazwała, ale generalnie jak widzę w domu ćmę, to zamieram obserwując, gdzie ten owad usiądzie i mając nadzieję, ze jednak możliwie daleko ode mnie. ;)
Usuń